CZY SMALL TALK Z (PANEM) WŁADZĄ MOŻE NAM ZASZKODZIĆ?

KATARZYNA WITECKA

Współzałożycielka Kancelarii,

Adwokat - nr wpisu: 2240.

Praktykę indywidualną rozpoczęła w 2008 roku, zaś w sferze zainteresowań i specjalizacji pozostawia prawo cywilne, gospodarcze, administracyjne i karne.

W spółce prowadzi bieżącą obsługę firm oraz procesy sądowe.

Tel: 14 6390840

CZY SMALL TALK Z (PANEM) WŁADZĄ MOŻE NAM ZASZKODZIĆ?

Ja wiem to z praktyki zawodowej, osoby, które miały nieszczęście uczestniczyć w tym zdarzeniu – z autopsji, ale wielbicielom amerykańskich filmów i seriali kryminalnych (do których i ja się zaliczam!) może się wydawać, że zatrzymanie osoby podejrzanej o popełnienie przestępstwa wygląda tak jak na kadrze powołanych filmów. Oto barczysty funkcjonariusz Policji, mierząc do biedaka z ostrej broni palnej, rzuca nim na maskę najbliższego samochodu, a potem wygłasza sakramentalne: ma Pan prawo do adwokata, ma Pan prawo milczeć (lub Pani, w zależności od płci zatrzymywanego osobnika). W naszej szerokości geograficznej i naszym systemie prawnym nie do końca tak to działa…

Fakt, nie uczestniczyłam nigdy w zatrzymaniu, a wiedzę o ich przebiegu czerpię z relacji Klientów, którzy zawierzyli mi swoja obronę, jak również z sali sądowej, na której to okoliczności zatrzymania bywają przedmiotem zeznań stron czy świadków, jak i rozważań Sądu. Po latach praktyki mogę Wam jednak, Drodzy Czytelnicy, powiedzieć jedno: trzeba uważać co wtedy się mówi…

Jednym z moich ogromnych zawodowych sukcesów jest doprowadzenie do uniewinnienia jednego z moich Klientów i to na skutek interwencji samego Sądu Najwyższego. Mianowicie, mój Klient wraz z żoną stanęli pod zarzutem prowadzenia we własnym domu hodowli marihuany. Bynajmniej nie miała ona służyć celom komercyjnym, ale leczniczym, albowiem żona mojego Klienta cierpiała na zaburzenia nerwowe, objawiające się silnymi i przykrymi dolegliwościami, których skutki łagodziło właśnie ziele konopi innych niż indyjskie. Zarówno pomysł założenia własnej hodowli, jak i jego realizacja: a to zakup wszelkich niezbędnych utensyliów i pielęgnacja roślin, pozostawały w gestii żony Klienta. On jedynie – po próbach wyperswadowania żonie tego zamiaru – cierpliwie znosił  ten fakt.

Któregoś pięknego poranka do drzwi mieszkania mojego Klienta i jego żony zapukała Policja. Jak wskazali na wstępie funkcjonariusze, chcieli przeszukać mieszkanie w związku z podejrzeniem, iż to właśnie żona mojego Klienta miała prowadzić nielegalną uprawę marihuany. W toku przeszukania i oględzin, jako osobę podejrzewaną wskazywano wyłącznie ją, z moim Klientem funkcjonariusze prowadzili luźne rozmowy (tytułowe small talki właśnie), w trakcie których on dopytywał czy zdąży na drugą zmianę do pracy, oni zaś odpowiadali, że                  i owszem. Ani Klient, ani jego żona, nie usłyszeli, że mają prawo milczeć, bo wszystkie wypowiedziane słowa mogą być później użyte przeciwko nim (jak w CSI czy NCSI).

Po przeszukaniu podjęto decyzję o przewiezieniu żony Klienta na właściwy komisariat Policji. Mój Klient pojechał tam własnym samochodem, przekonany, że jednak zdąży na wyznaczoną godzinę do pracy. Na miejscu, ale dopiero po jakimś (całkiem sporym) czasie, okazało się, że zatrzymani zostaną oboje, a następnie postawione im zostały zarzuty. Dopiero wtedy padły informacje o prawie do odmowy składania zeznań i odpowiedzi na postawione pytanie, prawie do obrony i innych uprawnieniach, jakie ma osoba podejrzana (przede wszystkim takim, że nie musi się obciążać i samooskarżać, może też nie mówić prawdy).

Niestety, small talki prowadzone w mieszkaniu mojego Klienta i jego żony stały się przedmiotem notatek służbowych, które wszyscy obecni na miejscu funkcjonariusze zobowiązani byli sporządzić. Podobnie, w złożonych przez owych funkcjonariuszy zeznaniach (a składane one były kilka tygodni po owych wydarzeniach), powoływali się oni na wypowiedzi mojego Klienta i jego żony z czasu przeszukania mieszkania, kiedy ani jedno ani drugie nie miało statusu podejrzanego, a co więcej, mój Klient utrzymywany był w przekonaniu, że jego żadne podejrzenia o współudział w procederze hodowli marihuany nie dotyczą.

Kwestia powyższa stała się o tyle ważka, że swoje przekonanie o współsprawstwie obojga małżonków w inkryminowanym procederze, oskarżyciel publiczny opierał przede wszystkim na wypowiedziach funkcjonariuszy Policji, którzy zgodnie twierdzili, iż w trakcie przeszukania małżonkowie mieli wskazywać, iż czynności z zakresu założenia hodowli i jej prowadzenia podejmowali wspólnie i finansowali ze wspólnych pieniędzy. Mój Klient i jego żona kategorycznie takim twierdzeniom zaprzeczali, wskazując, że jedynie żona mojego Mocodawcy dopuściła się zarzucanych im wspólnie czynów, zaś rola mojego Klienta polegała na wspomnianym znoszeniu tej sytuacji

Niestety, Sąd I instancji, dając wiarę zeznaniom policjantów uznał, że oboje małżonkowie dopuścili się zarzucanych im czynów wspólnie i w porozumieniu.

Jednym z argumentów do obrony mojego Klienta już na etapie postępowania pierwszoinstancyjnego, był zarzut, iż w myśl art. 176 kodeksu postępowania karnego w związku z art. 6 tego kodeksu, niedopuszczalne jest zastępowanie zeznań świadka czy wyjaśnień podejrzanego czy oskarżonego dowodami z zeznań funkcjonariuszy Policji, w zakresie informacji, jakie powzięli oni przed postawieniem podejrzanym zarzutów. Rzecz w tym, że zanim zostaną postawione zarzuty, osoba rozpytywana (czy to świadek, czy późniejszy oskarżony) nie są pouczani o przysługujących im prawach (np. możliwości uniknięcia odpowiedzi na pytanie, jeżeli mogłaby ona narazić świadka, lub osobę mu bliska na odpowiedzialność karną, możliwości odmowy złożenia wyjaśnień przez oskarżonego bez podawania przyczyny). Owszem nie oznacza to, że Sąd rozpoznający sprawę merytorycznie nie może w ogóle pytać funkcjonariuszy o to, co zasłyszeli podczas rozpytania, czy przy czynnościach sprawdzających, jednakże nie można opierać ustaleń faktycznych wyroku na tych dowodach, w sytuacji gdy świadkowie czy oskarżeni zeznają odmiennie.

 Takie stanowisko nie przekonało jednak ani Sądu Okręgowego, ani Sądu Apelacyjnego. Argument obrony zadziałał dopiero na etapie rozpoznawania kasacji. Co więcej, poza wyrokiem zapadłym w „mojej sprawie” zasadność tej argumentacji Sąd Najwyższy podzielił też w wyroku z dnia 6 października 2009 roku, sygn. akt II K 83/09, czy w wyroku z dnia 30 października 2013 roku sygn. akt II KK 139/13.

Skoro zaś nie było w sprawie innych dowodów potwierdzających czynne zaangażowanie mojego Klienta w domową hodowlę, Sąd Apelacyjny,  któremu – po uchyleniu rzez Sąd Najwyższy zaskarżonego orzeczenia, sprawa wraz z apelacją przekazana została do ponownego rozpoznania, uznał (co też bardzo ciekawe i przydatne), że w takiej sytuacji dowodowej, mojego Klienta można by co najwyżej uznać za pomocnika przez zaniechanie                       (a więc postawić mu zarzut, że nie powstrzymując żony przed założeniem plantacji, de facto pomógł jej w jej prowadzeniu). Tu jednak Sąd Apelacyjny trafnie odwołał się do poglądów Profesora Zolla, który w komentarzu do kodeksu karnego wskazał, że: Norma prawna może sensownie zakazać każdemu podejmowanie działań naruszających dobro prawne.

Nie może natomiast sensownie nakazać każdemu ochrony zagrożonego dobra prawnego i zapobiegnięcia skutkowi.

Mój Klient nie miał prawnie usankcjonowanego obowiązku zabronić żonie założenia i prowadzenia domowej hodowli marihuany (poza tym, niechby spróbował!), a zatem nie można czynić mu zarzutu z tego faktu, że nie podjął działań powstrzymujących ją przed realizacją zamierzenia.

Podsumowując, wbrew obiegowej opinii zeznania funkcjonariuszy nie zawsze mają walor  regine probationum, zwłaszcza jeśli mają walor „owocu zatrutego drzewa” jak filozoficznie zauważył Sąd Apelacyjny uniewinniając mojego Klienta od zarzucanego mu czynu.